MAKROEKONOMIA

Nie jesteśmy skazani na walkę z importem ukraińskiego drobiu

W ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy przekonaliśmy się o płynności fundamentów, na jakich oparte jest funkcjonowanie naszej branży. Po wybuchu wojny na Ukrainie, władze Unii Europejskiej w jednej chwili zmieniły reguły gry, likwidując kontyngenty i wpuszczając na swój rynek bez ograniczeń tysiące ton produkowanego na Ukrainie drobiu. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że wcześniej te same władze poprzez kolejne regulacje, zmusiły naszą branżę do gigantycznego wysiłku finansowego i technologicznego w celu osiągnięcia wyznaczonego przez urzędników UE dobrostanu zwierząt. Oczywiście, hodowcy drobiu na Ukrainie, która nie jest członkiem UE, tych wszystkich wymagań ponosić nie muszą. Choćby z tego powodu, konkurowanie na ceny z produkowanym na Ukrainie (bo niekoniecznie już przez producentów ukraińskich) drobiem jest praktycznie dla hodowców z UE niemożliwe.  Być może sytuacja, w której naszych rolników i hodowców zastąpi import produktu podstawowego spoza granic Wspólnoty, ucieszy niektórych eurokratów, którzy od lat starają się „wyzwolić” UE od urojonych zagrożeń związanych z produkcją żywności.  Przekonaliśmy się także o złudnej skuteczności różnego rodzaju blokad, które są obchodzone bez większych problemów. Przykładem może być chociażby sytuacja na rynku jaj, gdy nagle Albania objawiła się jako znaczący ich eksporter, czy opisywany ostatnio przez media przypadek zalewu naszego rynku  drewnianą sklejką z nie posiadającego co prawda lasów, ale za to leżącego w sąsiedztwie Rosji.  Co więcej, sygnały z KE nie dają większych szans na powstrzymanie importu drobiu z Ukrainy. Już w ubiegłym roku mieliśmy do czynienia ze wzrostem o 160 procent w porównaniu do 2021 roku, a według różnego rodzaju szacunków, w tym roku możemy spodziewać się wzrostu importu nawet o tysiąc procent! 

 Czy zatem jedynym wyjściem z sytuacji jest obrona naszego rynku przez wprowadzenie blokad na drób z Ukrainy? Nawet jeżeli uda się nam – wbrew stanowisku KE – wprowadzić blokadę na drób z Ukrainy wwożony do Polski, to nie mamy żadnej gwarancji, że podobnie zachowają się inne państwa UE, a sprowadzony do nich tanie mięso z Ukrainy najprawdopodobniej wypchnie z ich rynków nasz produkt.

Moim zdaniem odpowiedź na tak zadane pytanie brzmi: nie.  Polski przemysł drobiarski przez ostatnie kilkadziesiąt lat, bez większego wsparcia ze strony państwa, swoją ciężką pracą nie tylko osiągnął pozycję lidera na rynku europejskim, ale jak pokazują ostatnie informacje z Filipin, ma realne szanse na zaistnienie na bardzo atrakcyjnym rynku azjatyckim. Już same Filipiny z populacją przekraczającą sto milionów osób to doskonały partner, a zajęcie w nim miejsca Brazylii to dla nas nie tylko wyzwanie, ale i szansa na pozyskanie odbiorców w kolejnych państwach tego regionu, przyzwyczajonych do produktów wysokiej jakości i pewności dostaw. Jestem przekonany, że potrafimy spełnić te wszystkie warunki. Są jeszcze nasze tradycyjne rynki, także w państwach Unii, na których mamy silną pozycję i dobrą opinię. Dzisiaj musimy się zastanowić, jak możemy wykorzystać wszystkie nasze atuty nie tylko do utrzymania pozycji, ale i do wejścia na kolejny poziom. Myślę tu o ewolucji z producenta i dostawcy prostego surowca do stworzenia z naszego kraju huba, który potrafiłby przejąć drób z Ukrainy i już przetworzony produkt przesyłać na inne rynki, korzystając z naszej wiedzy, technologii i kontaktów handlowych.

Oczywiście pozostaje pytanie o nasze fermy. Jak już stwierdziłem wcześniej, jeżeli chodzi o kwestie cenowe, przy obecnych regulacjach obowiązujących w UE, szanse na konkurowanie pod tym względem z surowcem z Ukrainy są znikome, a nawet żadne.  Nieco inaczej wygląda sytuacja pod względem jakości produktu i lokowania naszych marek. Możemy, a  być może musimy, w możliwie szybkim tempie przestawić się na produkcję premium. W tym miejscu widzę rolę państwa, które zamiast kolejnych dotacji i rekompensat, jedynie odraczających problem w czasie, mogłoby w realny sposób wesprzeć naszą branżę w uzyskaniu i utrzymaniu odpowiedniej przewagi jakościowej, dając naszym hodowcom możliwość produkcji towaru bardzo wysokiej jakości, spełniającej wymagania konsumentów, dla których poza ceną liczy się przede wszystkim jakość dostarczanej żywności.

Pozostaje pytanie, czy strona ukraińska będzie zainteresowana takim rozwiązaniem? To jest już rola naszych polityków i biznesmenów. Czas najwyższy brać przykład z innych państw demokracji zachodniej, którzy w pomocy dla Ukrainy widzą także okazję do robienia interesów – może nie dziś, nie za rok, ale nie ograniczają się do sympatycznego, ale nie wnoszącego zbyt wiele do relacji gospodarczych między państwami symbolicznych gestów. W jednym z wywiadów powiedziałem, że wdzięczność nie jest żadną walutą. Oczywiście dzisiaj wspieranie Ukrainy w wojnie  Rosją jest w naszym interesie, jednak powinniśmy już dzisiaj myśleć także o tym, jak nasze interesy i współpraca z naszym wschodnim sąsiadem będą wyglądały po jej zakończeniu. Ze względów logistycznych i tych, o których pisałem wcześniej, wykorzystanie walorów Polski i Ukrainy na rynku żywności, tak by obydwie strony odniosły z tej współpracy korzyści, wydaje się celem całkowicie realnym, chociaż wymagającym konkretnych działań – zarówno ze strony naszej branży, jak i instytucji państwa oraz  porzucenia przez polską stronę  romantycznego podejścia do stosunków międzynarodowych, w których od wieków obowiązuje pragmatyczna zasada mówiąca, że państwo nie ma wiecznych przyjaciół a jedynie odwieczne interesy.

Paweł Podstawka – przewodniczący KFHDiPJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button