Ardanowski tłumaczy konieczność wprowadzenia zakazu pasz z udziałem soi modyfikowanej genetycznie.
Polska musi uniezależnić się od importu białka na potrzeby produkcji mięsa – tak były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski na antenie Radia Maryja wyjaśnia konieczność eliminacji z polskiego rynku pasz zawierających składniki modyfikowane genetycznie.
W ocenie Ardanowskiego, do Polski w ubiegłym roku wpłynęła śruta sojowa z obu Ameryk o wartości 6,2 miliarda złotych, w sytuacji gdy część tego surowca mogłyby zastąpić rośliny bobowate uprawiane w Polsce i nasza rodzima soja.
„Od mniej więcej 40 lat Europa, w tym również Polska, odeszła od białka, które rosło na polach u rolników i dawało im również dochód, na rzecz uzależnienia od śruty soi modyfikowanej genetycznie, uprawianej w Ameryce Południowej i Północnej. To uzależnienie trwa” – Jan Krzysztof Ardanowski.
Jego zdaniem kolejne odroczenia w czasie decyzji o zakazie używania do produkcji pasz soi GMO, która miała obowiązywać od 2006 roku nie zostały właściwie wykorzystane przez polskie rolnictwo i producentów pasz, które są uzależnione od światowych koncernów dostarczających ten surowiec na nasze rynki.
Ardanowski opowiada się za stopniową eliminacją pasz z udziałem GMO, bo jak przyznaje, nie za bardzo jest czym zastąpić ten składnik szczególnie w przypadku młodych zwierząt – w tym drobiu. Z tego też powodu, w jego propozycji zmian znalazł się zapis o stopniowej redukcji soi w paszach, zaczynając od poziomu 25 procent, tak by w ciągu kilku następnych lat ograniczyć obecność soi GMO do 50 procent.
Ardanowski uważa, że soję w paszach można z powodzeniem zastąpić grochem, bobem, bobikiem czy też śrutą rzepakową, a uprawy tych roślin w Polsce nie tylko podniosą walory polskiej żywności, ale też poprawią strukturę gleby. W opinii byłego ministra rolnictwa prawdziwym problem są koncerny, które docierając do polityków, opóźniają wprowadzenie odpowiednich zapisów do polskiego prawa.
„Opór tego międzynarodowego lobby, docierającego do polityków – ba! – straszącego również rolników produkujących głównie drób, że załamie się produkcja drobiu w Polsce (co jest wierutnym kłamstwem), jest na tyle silny, że widzę, iż ministerstwo nie chce już roku moratorium, tylko dwóch lat (poprawka zgłoszona w Sejmie), a ustawy, która by wskazała wyraźnie, jak co roku będziemy zwiększali do 50 proc. zastępowalność soi źródłami białka krajowego, nie ma. Trzeba otwarcie powiedzieć: to jest element, który grozi bezpieczeństwu żywnościowemu w Polsce. Nie możemy być uzależnieni od białka z Argentyny, Urugwaju, Paragwaju, Bóg-wie-gdzie ze świata, jeżeli mamy własne źródła białka – również dobrze rozwijającą się w Polsce uprawę soi niemodyfikowanej genetycznie. Zamiast działać w tym kierunku, państwo dalej wyraża zgodę na import śruty sojowej” – uważa b. minister.
Powołuje się przy tym na badania polskich naukowców, którzy udowodnili, że polskie białko roślinne jest w stanie zastąpić obecną w paszach śrutę sojową, dając przy tym dodatkowe źródło zarobku polskiemu rolnikowi.
W ramach naszego odredakcyjnego komentarza przytoczymy także opinię oponentów szybkiego wdrożenia zakazu. Przypominają oni, że cała produkcja roślin bobowatych w Polsce stanowi zaledwie część potrzebnej do utrzymania produkcji masy białka, a ze względów weterynaryjnych, nie będzie w stanie całkowicie zastąpić soi. Czy w naszym klimacie uda się wyprodukować odpowiednią ilość soi bez GMO, to już zupełnie inna kwestia. Faktem natomiast jest ryzyko utraty konkurencyjności na krajowym i zagranicznych rynkach w sytuacji, gdy inne państwa UE nie wprowadzą takiego zakazu i będą hodowały drób i zwierzęta przy pomocy wysokobiałkowej i tańszej śruty sprowadzanej z Ameryk.
oprac. Red.