Wywiad z Romanem Wiśniewskim - Prezesem Kujawsko-Pomorskiego Zrzeszenia Hodowców Drobiu i Producentów Jaj
A.M.Ł. Na początku chciałam pogratulować kolejnej kadencji w Zarządzie Kujawsko-Pomorskiego Zrzeszenia Hodowców Drobiu i Producentów Jaj, mam nadzieję, że ten trudny rok dla polskich drobiarzy spowodowany m.in. pojawieniem się grypy ptaków oraz wysokimi cenami pasz nie zniechęcił Państwa do nowych wyzwań i działań w Zrzeszeniu.
R.W. Dziękuję Pani za gratulacje, ale podziękowania należą się przede wszystkim hodowcom drobiu z naszego regionu. Ich poparcie to dla mnie jasny sygnał, że moja praca w Kujawsko-Pomorskim Zrzeszeniu Hodowców Drobiu i Producentów Jaj na rzecz poprawy warunków drobiarzy ma głęboki sens. Zwłaszcza teraz, gdy oprócz bieżących problemów, o których Pani wspomniała w pytaniu, całą branżę czeka potężne wyzwanie.
A.M.Ł. Zanim porozmawiamy o Zielonym Ładzie, bo zapewne o tym Pan mówi, może przybliży Pan czytelnikom swoje początki związane z drobiarstwem w rodzinnym gospodarstwie.
R.W. Na wsi się urodziłem i dorastałem do piętnastego roku życia. Potem po sześciu latach nauki w mieście wróciłem do rodzinnego domu, gdzie pomagałem w ciężkiej pracy na roli. Musi Pani wiedzieć, że w latach sześćdziesiątych gospodarstwo wyglądało inaczej niż dzisiaj. Przede wszystkim produkcja rolna była bardziej różnorodna. Oprócz roli rodzice prowadzili produkcję zwierzęcą, w tym chów i hodowlę kur nieśnych rasy ogólnoużytkowej z wybiegiem. Niewielkie stado kur liczyło zaledwie kilkaset sztuk. Wśród kur biegały kogutki, ponieważ w okresie wiosennym dostarczaliśmy jaja do zakładu wylęgowego w Lipnie. Będzie Pani trudno uwierzyć, ale doskonale pamiętam jak dwa razy w tygodniu nosiłem jaja w wiklinowym koszyku jaja do wylęgarni. Wiosną, po okresie wylęgowym rodzice sprzedawali jajka do sklepu gminnej spółdzielni, a kury po okresie nieśności trafiały albo do magazynów zakładu drobiarskiego w Lipnie, albo na jarmark lub targowisko wiejskie.
A.M.Ł. A później nadszedł cud gospodarczy lat siedemdziesiątych.
R.W. Pod koniec lat sześćdziesiątych moich rodziców odwiedził inspektor zakładów drobiarskich z Torunia i złożył atrakcyjną ofertę podjęcia się hodowli drobiu rzeźnego na większą skalę. Zakład zaoferował „know-how” w zakresie technologii chowu, projekty nowych obiektów, jak również udział w przystosowaniu posiadanych obiektów.
Rodzice zdecydowali się, bo umowa kontraktacyjna gwarantowała bezpieczeństwo i spokój. Warunki określały nie tylko ilość sztuk do odchowu, terminy odbioru drobiu, ale i to czego teraz najbardziej brakuje: cenę za kilogram żywca i zapłatę w ciągu czternastu dni. Przed odbiorem do gospodarstwa przyjeżdżał inspektor z zakładu i klasyfikował jakość żywca zgodnie z polską normą. Jeżeli hodowca posiadał wagę samochodową, to drób był ważony na fermie.
Umowa kontraktacyjna była gwarancją podczas ubiegania się o kredyty w bankach. Mechanizm finansowy był uczciwy. Ubojnia płaciła hodowcy, a hodowca rozliczał się z bankiem.
A.M.Ł. Tak rozpoczęła się Pana przygoda z drobiarstwem?
R.W. Dokładnie. Bez żadnych środków, posiadając jedynie grunt rolny w miejscowości Okręg w powiacie lipnowskim bez trudu uzyskałem kredyt na budowę obiektu na pięć tysięcy sztuk brojlera kurzego z możliwością podwojenia produkcji. W połowie lat siedemdziesiątych ze względów ekonomicznych, ale i w trosce o dobrostan ptaki nie mogły być transportowane dalej niż trzydzieści kilometrów. Z tego powodu przeniosłem produkcję brojlera do Lubicza, pozostawiając na umowie kontraktacyjnej w Lipnie osiem tysięcy kur niosek na ściółce. Ze względów zdrowotnych na początku lat dwutysięcznych wraz z żoną przekazaliśmy naszym synom produkcję brojlera kurzego w trzech kurnikach z własną mieszalnią pasz w Lubiczu, jeden kurnik w Mierzynku i produkcję kur nieśnych w Lipnie.
A.M.Ł. Jest Pan znany wśród hodowców ze swojej działalności na rzecz drobiarstwa, więc jak rozumiem nie ograniczył się Pan wyłącznie do własnej działalności?
Gdy tylko doszedłem do zdrowia, mając na uwadze przyszłość branży zająłem się społeczną pracą w ogólnopolskiej organizacji drobiarskiej. W ramach Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców Drobiu i Producentów Jaj przez kilka lat jeździłem po całym kraju na spotkania z hodowcami.
W roku 2009 decyzją Zarządu Głównego postanowiono reaktywować związki wojewódzkie lub budować nowe. Jako lider z mandatem hodowców powołałem Kujawsko-Pomorskie Zrzeszenie, a rok później organizację ogólnokrajową pod nazwą Krajowa Federacja Hodowców Drobiu i Producentów Jaj. Po dziesięciu latach aktywności społecznej zostałem ponownie powołany na kadencję Prezesa Zarządu, co jest dla mnie niezmiernie budujące i motywujące.
A.M.Ł. Jeszcze raz serdecznie gratuluję. Wracając do Zielonego Ładu, muszę zapytać jakie zagrożenia dla branży drobiarskiej widzi Pan w kolejnych latach?
R.W. Nie ulega wątpliwości, że my hodowcy w istotny sposób gwarantujemy bezpieczeństwo żywnościowe kraju. Mając tę świadomość z przykrością muszę stwierdzić, że nasza branża podlega nieustannym atakom. Oprócz szkodliwej działalności organizacji pseudo aktywistów, którzy dążą do całkowitej likwidacji hodowli, co rusz borykamy się z niezbyt przemyślanymi pomysłami polityków. Mówię tu nie tylko o katastrofalnej w skutkach „piątce dla zwierząt”, którą dzięki ciężkiej pracy ludzi w Krajowej Federacji, takich jak przewodniczący Paweł Podstawka, czy wiceprzewodniczący Przemysław Rybka oraz mobilizacji hodowców udało się na razie zamrozić, ale również o wprowadzeniu w Zielonego Ładu. Dziwię się, że administracja w Brukseli zdecydowała o postawieniu rolnictwa przed faktem, nie przedstawiając żadnych rzetelnych analiz skutków jego wprowadzenia. Oczywiście jako hodowcy zdajemy sobie sprawę ze zmian klimatycznych i od dwóch lat intensywnie rozwijamy projekt, który pomoże branży stawić czoła temu wyzwaniu.
A.M.Ł. No właśnie, niedługo zakończy się ostatni, piąty etap naszego wspólnego projektu Bezpieczna Ferma (Operacja współfinansowana ze środków Unii Europejskiej w ramach działania ,,Współpraca” Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014-2020). Korzystając z okazji zapraszam wszystkich zainteresowanych na początku przyszłego roku na organizowaną w Minikowie konferencję podsumowującą projekt. Proszę obserwować nasze kalendarium www.kpodr.pl. Wracając do rozmowy to wyniki projektu zapowiadają się obiecująco, nie uważa Pan?
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że pomysł Daniela Olszewskiego na Bezpieczną Fermę doskonale wpisuje się w nasze cele. Z tego powodu bez trudu przekonałem Zarząd Zrzeszenia do przystąpienia do tego innowacyjnego projektu. O trafności tej decyzji świadczą wyniki badań, które już prezentujemy na spotkaniach z hodowcami. Lepszy dobrostan i mniejsza emisja gazów cieplarnianych przekładają się na lepsze wyniki produkcyjne. Hasłem Bezpiecznej Fermy jest realna troska o zwierzęta, klimat i środowisko. To argumenty, które muszą trafić do świadomości konsumentów, którzy dosłownie bombardowani są „fake newsami” i zmanipulowanymi kampaniami pseudo aktywistów. Bezpieczna Ferma daje ludziom możliwość spożywania mięsa bez wyrzutów sumienia. Udowadniamy, że jesteśmy odpowiedzialnymi producentami rolnymi, nie krzywdzimy zwierząt i dbamy o klimat. Produkujemy etyczną żywność przyjazną klimatowi, wpisując się tym samym w założenia Zielonego Ładu.
A.M.Ł. Czy do KPZHDiPJ wstępują kolejni członkowie? Gdzie można się dowiedzieć więcej na temat Państwa działalności.
W naszym województwie znajduje się ponad pół tysiąca kurników i zakładów związanych z drobiarstwem. To ogromne pole do działalności Zrzeszenia, które stara się jednoczyć hodowców. Czy robimy to skutecznie? Chyba tak, co w połowie września pokazała wysoka frekwencja na Walnym Zebraniu. Kilkudziesięciu hodowców na żywo i kilkuset w formie newslettera z naszej strony drobiarze.pl dowiedziało się o dotychczasowych działaniach Zrzeszenia i konkretnych planach na najbliższą przyszłość. W trosce o bezpieczną przyszłość staramy się docierać do hodowców wszelkimi kanałami komunikacji z przekazem, że tylko razem możemy zadbać o siebie. Każdy kto tylko będzie chciał wstąpić do Zrzeszenia, może wypełnić prosty formularz na stronie www.drobiarze.pl/deklaracja i wziąć swój los we własne ręce.
Roman Wiśniewski
GIPHY App Key not set. Please check settings